09. Z GPOR-owcami.jpg

09. Z GPOR-owcami.jpg
Rozmiar 21 KB
Nie był ratownikiem, nie składał ślubowania, ale zawsze był mile widziany w goprowskich dyżurkach. Ratownicy traktowali go jak swego, a on z dumą nosił błękitny goprowski krzyż. Teraz Dzień Ratownika świętować będą bez Władysława Nadopty, słynnego Majstra Biedy.

- Był wyjątkowym człowiekiem. Zwyczajny, ale gdy wchodził do dyżurki, robiło się jakoś cieplej. "Władziu, napijesz się herbaty? A napiję się". I siedzieliśmy razem z nim z kubkami herbaty w ręce. Kiedy były akcje ratunkowe, a Władek był w dyżurce, my szliśmy w góry, a on dyżurował przy radiostacji - wspomina Edward Marszałek, ratownik GOPR. Władysław Bieda pochodził z okolic Lwowa. Wojnę spędził na robotach przymusowych, a w Bieszczadach pojawił się w latach 60. Chciał być bliżej rodzinnych stron. Był drwalem, zbierał runo leśne, poroża. Przeszedł Bieszczady wzdłuż i wszerz. Ci, co go znali, mówią, że wiedział o każdym nowym drzewie w lesie, znał każdą ścieżkę i kamień. - Majstrem Biedą został dzięki Wojtkowi Bellonowi, liderowi Wolnej Grupy Bukowina. Sądzę, że zetknęli się na Połoninie Wetlińskiej u Lutka Pińczuka. Władek miał na początku trochę za złe Wojtkowi ten przydomek. "A co to ja biedak jestem? Jeść mam co, dwie koszule mam" - mówił. Ponoć Wojtek Bellon odpowiedział mu, że jak umrze, to pozostanie po nim jakiś ślad. Kiedy się spotykaliśmy, Władek mówił: "Popatrz, no, popatrz. Wojtek już dawno nie żyje, a ja nadal chodzę po tym świecie" - opowiada Marszałek.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pikiel.htw.pl