04. Portrek Władka w schronisku na Połoninie Wetlińskiej.jpg

04. Portrek Władka w schronisku na Połoninie Wetlińskiej.jpg
Rozmiar 130 KB
W Bieszczadach spotkał też Lutka Pińczuka, właściciela schroniska na Połoninie Wetlińskiej (w schronisku tym znajduje się namalowany na ścianie portret Władka) i oboje szybko się polubili.

To Lutek podsunął Władkowi pomysł zarabiania na sprzedaży jagód i grzybów. Runo leśne karmiło Majstra Biedę już wcześniej, jednak nigdy nie przyszło mu do głowy, że mógłby je sprzedawać. Pomysł okazał się trafiony. „Robota była od świtu do zmierzchu” - opowiada Nadopta. – „Wtedy zrywało się jagody gołymi rękami, dopiero po jakimś czasie dorobiłem się zbieraczki. Potrafiłem zebrać w ciągu dnia kilkadziesiąt kilogramów borówek i wieczorem wszystko sprzedać”.
Zadomowił się w Bieszczadach bardzo szybko, a rytm swojego życia zharmonizował z rytmem przyrody. Od lutego do maja zbierał zrzuty jelenich poroży, od maja łapał pstrągi w potokach, w lecie zbierał jagody, w sierpniu i wrześniu grzyby, na zimę najmował się do roboty w lesie. Kiedy już, ze względu na wiek, nie mógł pracować w lesie zimą, chodził po mieszkańcach okolicznej miejscowości i szukał noclegu. Przyjmował go każdy i takim sposobem każdy go znał. Władek był istotą, która nie chciała nic za darmo – człowiek, który nie potrafił zapracować sam na siebie, nie był godzien jego szacunku. Dlatego też każdy nocleg odpracowywał u gospodarza na różne sposoby, w zależności od tego, co trzeba było zrobić. I tak mijał mu rok za rokiem.
„Za zrzutami chodził sam, nie lubił towarzystwa. Zresztą co to za towarzystwo, sami oberwańce. Ładował do plecaka jedzenia na tydzień, kilka pudełek zapałek, flaszkę wódki i zabierał też śpiwór. Kiedy noc zastała go w lesie, znajdował paśnik, zagrzebywał się w sianie i spał w nim do rana. Zdarzało się, nad ranem przychodziły sarny albo jelenie, nieświadome, że spod Władka siano wyskubują. Na śniadanie schodził do strumienia, mył się w lodowatej wodzie, rozpalał ognisko, gotował na nim wodę na herbatę, podgrzewał konserwę i posiliwszy się co nieco, ruszał dalej. Jak Żyd wieczny tułacz”.
Jeśli rzeczywiście można znać coś, jak własną kieszeń, to Władek tak właśnie znał Bieszczadzkie góry. Nie było miejsca, w którym nie był. Żaden kamień, drzewo, czy krzak nie były mu obce. Każdy szlak przeszedł kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt razy. Często też chodził na przełaj, tworzył własne ścieżki. Docierał tam, gdzie stopa ludzka wcześniej nie dotarła.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pikiel.htw.pl